Jerzy Korytko Jerzy Korytko
1282
BLOG

Smoleńsk - dwie strony tego samego kłamstwa.

Jerzy Korytko Jerzy Korytko Rozmaitości Obserwuj notkę 38

 Dla lepszego zrozumienia tez zawartych w niniejszym tekście najlepiej jest zapoznać się wcześniej z moją ważną notką  „Nożyce smoleńskiej dezinformacji”.

Wczesne dowody fałszywości miejsca katastrofy a działania zespołu sejmowego.

Od dawna wielu niezależnych badaczy katastrofy smoleńskiej (np. prof. Dakowski), blogerów (MarekTomasz) wskazuje na jeden fakt. Na pozorowanie działań przez zespół sejmowy. Nie wykorzystywanie przez niego w najmniejszym nawet stopniu możliwości jakie stwarza oficjalne umocowanie. Zerową skuteczność działań. Miesiące biegną, a efektów jego pracy nie ma żadnych. Zamiast przybliżać nas do wyjaśnienia okoliczności katastrofy – ciągle znajdujemy się w istocie na tym samym etapie dochodzeń. Ciągle obowiązuje oficjalna, kłamliwa wersja przyczyn katastrofy, rosyjska dodajmy wersja. Jedynym efektem działań zespołu jest de facto niszczenie wizerunku osób, które wierząc w słuszność sprawy związały się z jego działaniami. Dzieje się tak dlatego, że zespół przyjął od początku całkowicie fałszywe założenia. Podjął próbę wyjaśnienia przyczyn katastrofy biorąc za podstawę fałszywe z oczywistych względów rosyjskie dowody. Sam wielokrotnie na to zwracałem uwagę. To droga donikąd. To nie mogło się udać. Przynieść jakichkolwiek wymiernych rezultatów. Co więcej – przyjęty kierunek dochodzeń – zamiar wykazania, że Tupolew uległ katastrofie w skutek wewnętrznych wybuchów musiał doprowadzić do tego, że w konsekwencji zdjęto by z Rosjan całkowitą odpowiedzialność za zaistnienie katastrofy. Dlaczego? Ponieważ samolot wystartował z Warszawy i nie miał międzylądowania. Całkowita odpowiedzialność za jego zabezpieczenie spoczywała na stronie polskiej. Za sprawdzenie pirotechniczne, osłonę kontrwywiadowczą. W tym kierunku to wszystko zmierza. Za katastrofę, w wyniku działań zespołu – będzie odpowiadała strona polska! Wyłącznie! Niczego innego nie da się udowodnić! Zastanawiają także i takie informacje(jeden z komentarzy na moim blogu)

@JERZY KORYTKO

[…]Np. Macierewicz na swoich ostatnich prezentacjach za Atlantykiem (bylem na jednej z nich) zaczyna promować tezę o dobrych ruskich. Wzbudził tym zniesmaczenie, nie tylko moje ale i wielu obecnych na sali.
Pozdrawiam

BIALKOWSKI28.11 23:27

Ponadto zastanawia rzecz jedna – są sygnały, że nie wszystkie materiały zgłaszane organizatorom kolejnych konferencji smoleńskich są przyjmowane, dopuszczane. Ta sprawa wymaga odrębnej uwagi, omówienia. Tu przytoczę  fragment komentarza prof. Mirosława Dakowskiego zamieszczonego pod jedną z moich notek:„…Do konferencji p. Macierewicza nie dopuszczano mych „ łagodnych” referatów. Czyli mimo zastosowanej jakiejś formy autocenzury, by nie być posądzanym o nadmierną ostrość sądów – jego referaty i tak nie zostały dopuszczone.

A przecież od początku były możliwości obalenia oficjalnej wersji. Bowiem w pierwszym kroku to właśnie należało zrobić. Udowodnić, że oficjalny przebieg zdarzeń zarysowany w raportach MAK/Millera jest z gruntu fałszywy. I nie  było  do tego potrzebne wcale zagłębianie się w rosyjskie fałszywki, analizowanie ich bez końca. Wystarczyło skorzystać z drogi wskazanej przez prof. Mirosława Dakowskiego – ponieważ odniesienie okoliczności rzekomej „katastrofy” do ogólnych praw fizyki już wykazywało całkowity fałsz oficjalnej narracji. Jeżeli narrację tą potwierdzało cokolwiek – na przykład zapisy CVR – to wobec nadrzędności uwarunkowań wynikających z praw nauki – ich fałsz był automatycznie udowodniony. Na jakie elementy wskazywał prof. Dakowski? (podaję za wnioskami podsumowującymi z jego zeznań w prokuraturze, jego autorstwa, jeszcze z 2010r.)

1.    W najbliższej okolicy brzozy, na której wg. firmy MAK „Tu 154 stracił lewe skrzydło”, nie ma dowodów dużego przekazu pędu do pnia drzewa. Nie ma też możliwości geometrycznych, by Tu mógł poderwać się na lot wznoszący ponad naturalne wzniesienie terenu. Są też dowody, że nie przelatywał tędy ŻADEN wielki samolot, szczególnie- na pełnej mocy silników (śmieci). Płatowiec nie wykonał więc tam t.zw. „pół beczki”, koniecznej do dalszych uzasadnień „lotu na plecach”.

2.    Nie ma poszlak, że samolot wbił się w ziemię, co ew. skutkowałoby przyspieszeniami 40-100 g. Przeciwnie - przyspieszenia średnie mogły być rzędu paru g.

3.    Analiza części zebranych z miejsca katastrofy wskazuje na siły rozrywające, a nie ściskające

4.    Ponadto prof. Dakowski wskazywał na brak leja powypadkowego oraz  nie dający się niczym wytłumaczyć rozpad samolotu na tysiące części niemożliwy przy upadku z tak małej wysokości.

O ile wnioski prof. Dakowskiego pozwalały zakwestionować zgodność przekazu oficjalnej narracji z prawami fizyki – to były od samego początku także sugestie inne - wskazujące na możliwość inscenizacji rzekomego miejsca katastrofy. I nie mam tutaj na myśli działalności FYM – bowiem ta w założeniu, choć dotyczyła tego samego problemu – miała rzecz całą sprowadzić do absurdu stając się elementem „nożyc Golicyna” dezinformacji smoleńskiej. Teorią aberracyjną, owym tłem niemożliwym do zaakceptowania przez przeciętnego człowieka– niezbędnym do wykazania racjonalności kłamstwa głównego – zawartego w raportach MAK/Millera.

Mówiąc o możliwości inscenizacji katastrofy – mam przede wszystkim na uwadze wnioski prof. Jacka Trznadla.

Zaraz po 10 kwietnia, pierwsze moje wrażenia z oglądanych filmowych reportaży z Siewiernego: tu i tam widać duże szczątki samolotu i całkowicie pustą przestrzeń pomiędzy nimi. Żadnych niedużych fragmentów rozbitej maszyny, szczątków, żadnych przedmiotów należących do pasażerów. Jakiegoś porozrzucanego bagażu osobistego. A przede wszystkim żadnych zwłok. Żadnych porozrzucanych ubrań. To budziło ogromne zdziwienie. Zwłoki mogły być już usunięte, ale cała reszta? Wrażenie, że to nie są zdjęcia zaraz po rozbiciu się Tupolewa. Mówiłem sobie: przecież w kabinie było 120 foteli z jakiegoś lekkiego metalu, nic nie widać, ani całych, ani porozbijanych. Ta pustka… Nie wyglądało to zgoła na uchwycenie sytuacji zaraz po wypadku.

Potem, w toku nadchodzących reportaży, ciała pasażerów pojawiały się nagle, nie wiadomo, gdzie znalezione, wręcz tajemniczo. Nikt nie zmarł przed chwilą i nie dogorywał. Żadnych zdjęć „rumowiska” wypadku, nawet z oddalenia. Nie wyjmowano ciał z jakiegoś kłębowiska korpusu samolotu. Żadnych ujęć z akcji ratowniczej. Nie wiadomo nawet, jaki obszar zalegały ciała. Nie wiadomo, skąd „postronni” Rosjanie wzięli wiedzę, w formie powtarzającego się zdania „Wsie pagibli”…  To musiało pochodzić z jakiegoś jednego źródła.”

Były też i  inne dowody, poszlaki. Tylko nikt ich nie chciał dostrzec, połączyć ze sobą. Jak choćby relacja Pawła Kowala z miejsca katastrofy z 10 kwietnia jeszcze: (później zamieszczona w książce-zbiorze wywiadów Teresy Torańskiej – „Smoleńsk”):

Podeszliśmy do wraku samolotu. Rozglądam się po ziemi i szukam. Gdzie ten prezydent? Ajego nie ma. I myślę: czy tylko ja go nie widzę? Nie było ciał. Szukałem. Nie widziałem.

Szukałem. Nie widziałem. Mimo lapidarności zapisu jego wymowa jest niezwykle wymowna. Mówi więcej niż wiele stron tekstu opatrzonych jakimiś „jednakże” „z drugiej strony” itp. Paweł Kowal nie widział żadnych zwłok – i co więcej – zdawał sobie sprawę z tego, że to jest rzecz nienaturalna.

Idźmy dalej – zestawmy dwie wypowiedzi ambasadora Jerzego Bahra po katastrofie. Oto pierwsza, bez wątpliwości prawdziwa. Dlaczego? Bo pochodząca z „gorącej linii”, rozmowa z Centrum Operacyjnym MSZ odbyta dwadzieścia kilka minut po rzekomej „katastrofie” (o godz. 9:07). Rozmowa  nie poddana jeszcze żadnym refleksjom, obróbkom - surowa:

…”Myśmy słyszeli tylko jak przelatywał nad lotniskiem nisko, potem wszystkie samochody zaczęły jechać w tamtym kierunku.. „

Co to oznacza? Przede wszystkim to, że samolot „przeleciał nad lotniskiem”. A jak „przeleciał” – to w żadnym razie nie mógł spaść nie doleciawszy do niego. A przecież miejsce „katastrofy” miało się właśnie przed lotniskiem znajdować! Kolejne wypowiedzi Jerzego Bahra już inaczej rzecz ujmują (ponownie za fragmentem książki Torańskiej):

Minęła zaplanowana godzina przylotu. […] Mgły zrobiło się okropnie dużo. Była straszna. Staliśmy coraz bardziej zdezorientowani. Nagle zauważyłem, że grupa rosyjska się rozchybotała. Jest takie powiedzenie „przysiąść z wrażenia”. Oni przysiedli w skali masowej, jakby coś ciężkiego na nich spadło. Jednocześnie zobaczyłem wyskakujący od lewej strony samochód straży pożarnej. Wcześniej go nie widziałem, widocznie był schowany na zapleczu. Minął nas z dużą prędkością i gnał w poprzek lotniska. W ułamku sekundy skojarzyłem te dwa fakty. - Coś się stało! - krzyknąłem do swego kierowcy. Żaden pojazd nie będzie przecież jechał przez lotnisko, jeśli za chwilę ma na nim lądować samolot. Wskoczyliśmy do samochodu. I za nim!

 

Zastanówmy się nad sensem tego przekazu. Po pierwsze – Jerzy Bahr „zapomina” o odgłosie przelotu jakiegoś samolotu we mgle, nad lotniskiem. To nic nowego. Takie naginanie faktów w tej sprawie jest nagminne. Ale przekazuje inną wiadomość. Inny fakt. Oto Rosjanie bez jakiegokolwiek związku z jakimś dostrzegalnym wydarzeniem, zjawiskiem – „rozchybotali się”, zaczęli gdzieś biec, pojawiły się jakieś samochody pędzące gdzieś nie wiadomo z jakiego powodu… A czego brak? Huku. Odglosu wybuchów, odgłosów spadającego Tupolewa. Jest rzeczą absolutnie wykluczoną, by stojąc w odległości kilkuset metrów od miejsca rzekomego uderzenia Tupolewa  w ziemię – ambasador Bahr nic nie usłyszał. To absolutnie niemożliwe, wykluczone.

Ostatnio w zespole sejmowym mówiło się o szeregu mikro-wybuchów na pokładzie samolotu – czyżby podświadomy przekaz tego miał wytłumaczyć, dlaczego żadnego dużego wybuchu nie było? Cała ta sprawa obrazuje jeszcze jedno. Co warte są zeznania świadków. Jak bardzo nagina się zeznania pod ukształtowany przez oficjalną wersję przekaz. Dlatego nie daję wiary obecnie  zeznaniom załogi Jaka, która jakieś wybuchy miała słyszeć. Ponadto - ten stres, por. Wosztyla, chor. Musia… co się za tym kryło?

 

Wyniki najnowszych badań.

 

Sprawę wyjaśniają ostatecznie badania prof. Chrisa Cieszewskiego. Pojawiła się jego analiza zdjęć satelitarnych z 2010r. okolic miejsca rzekomej katastrofy. Oto suma jego podstawowych wniosków:

·       Katastrofa, o ile miała tam miejsce nie mogła być rezultatem zwykłego upadku samolotu. Bowiem części największe, najcięższe – leżą na obwodzie– natomiast części mniejsze w centrum. Świadczy to o innej przyczynie – np. eksplozji.

·       Rosjanie przyjęli w swoim raporcie stan położenia części wraku z dnia 12 kwietnia, tyle że wcześniej znaczną ich część (co najmniej 7 dużych elementów) przemieścili. Zafałszowali więc obraz wrakowiska.

·       „Brzoza” była ścięta przed 5 kwietnia – nie mogła być więc bezpośrednią przyczyną katastrofy.

·       Na zdjęciu z 5 kwietnia można zaobserwować „białe obiekty” – nie będące pochodzenia naturalnego – nie mógł być to, jak wcześniej uważano – śnieg. Obiekty te znalazły się dokładnie w miejscu przyszłej katastrofy. Zdaniem prof. Cieszewskiego mogły to być płachty, folie białego lub srebrnego koloru. Po ich zniknięciu – w dniu katastrofy znalazły się dokładnie w tym samym miejscu części jakiegoś samolotu. Największej z „białych plam” – jak to ustalił prof. Cieszewski – odpowiadały największe gabarytowo elementy wraku.

Ponadto ogląd (nawet gołym okiem) zdjęcia z 5 kwietnia wykazuje, że później wycięto znaczny fragment lasku także dokładnie w miejscu katastrofy:

Z blog mysticmana

 

                     /zdjęcie z bloga MysticMana - po lewej - z dnia 5 kwietnia - po prawej - po katastrofie/

Reasumując, są to ostateczne, bezsporne dowody inscenizacji miejsca katastrofy. Zdjęcie satelitarne zostało zrobione jeszcze przed katastrofą – i w przeciwieństwie do rosyjskich fałszywek pochodzi z wiadomego, wiarygodnego źródła. To zakupione zdjęcieWorldView-1 sfotografowane 5.04.2010 r., od amerykańskiej firmy, zdjęcie komercyjne. Profesor Chris Cieszewski swoimi badaniami obalił calkowicie nie tylko kłamliwą wersję rosyjską z raportu MAK/Millera ale i wersję nad którą tyle lat pracował zespół sejmowy. Bo to były w istocie dwie strony tego samego kłamstwa. I zrobił to sam.

Wymowa przedstawionych faktów jest jednoznaczna. Oficjalna wersja katastrofy jest kłamliwa. Jest w każdym elemencie, w każdym detalu – fałszywa. Natomiast w okolicach lotniska „Siewiernyj” w Smoleńsku – urządzono jej atrapę, inscenizację. Tyle, że nasz rząd, nasze instytucje powołane do wyjaśnienia okoliczności wydarzeń z dnia 10 kwietnia – nie chcą tego dostrzec. W procederze tym z niezrozumiałych powodów bierze także udział zespół sejmowy. A los naszej delegacji, los Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i Jego Małżonki, okoliczności ich śmierci – pozostają całkowicie nieznane.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości