Z bloga Mystic|Mana - po lewej zdjęcie 5 kwietnia - po prawej - po katastrofie.
Z bloga Mystic|Mana - po lewej zdjęcie 5 kwietnia - po prawej - po katastrofie.
Jerzy Korytko Jerzy Korytko
4176
BLOG

Dowody inscenizacji "katastrofy" smoleńskiej.

Jerzy Korytko Jerzy Korytko Rozmaitości Obserwuj notkę 15

 Im dłużej zajmuję się sprawą wydarzeń z dnia 10 kwietnia – tym bardziej oczywistymi stają się dla mnie dwie kwestie. Nasze instytucje powołane do wyjaśnienia przyczyn tych okoliczności całkowicie zawodzą. W istocie śledztwo jest pozorowane, nie widać chęci wyjaśnienia czegokolwiek. Z drugiej zaś strony obnażana jest postawa strony rosyjskiej. Dość powiedzieć, że po blisko czterech latach po katastrofie nie przekazano nam wszystkich kluczowych dowodów. A te, które przekazano budzą ogromne wątpliwości.

Ogląd sytuacji diametralnie zmieniło pojawienie się pierwszych zewnętrznych dowodów w sprawie. W zasadzie od początku spodziewanych. Tymi dowodami są zdjęcia satelitarne – a dokładnie ich naukowa analiza dokonana przez prof. Chrisa Cieszewskiego z USA i współpracujących z nim innych naukowców amerykańskich. Wyniki ich prac zmiażdżyły fałszywą oficjalną wersję katastrofy, unaoczniły ogrom matactw i dezinformacji. Przede wszystkim udowodniono, że rzekoma bezpośrednia przyczyna katastrofy, owa słynna „brzoza” rosnąca na działce Bodina – była złamana już wcześniej, przed 5 kwietnia, nie mogła zatem spowodować oderwania skrzydła Tupolewa. To ustalenie powoduje całkowite obalenie oficjalnej wersji katastrofy zawartej w raportach MAK i komisji Millera.

Ale jednocześnie, analizując zdjęcie satelitarne z dnia 5 kwietnia, prof. Chris Cieszewski odkrył inne jeszcze okoliczności. Odnalazł  na tych zdjęciach dziwne „białe obiekty”.  W wywiadzie dla TV Republika (tutaj ) stwierdził wyraźnie, że nie były to obiekty poch0dzenia naturalnego – np. sterty śniegu – były bez wątpienia wykonane przez ludzi.  W swojej prezentacji natomiast, przedstawionej na II Konferencji Smoleńskiej, wskazał na to, że mogły to być rozłożone tam płachty, folie koloru białego albo srebrnego. Dziwnym trafem, po zniknięciu owych „białych plam” – w tym samym miejscu po rzekomej katastrofie znalazły się elementy wraku jakiegoś samolotu. Profesor Cieszewski nigdy nie wypowiadał się w sposób ostateczny na temat tego, czym owe „plamy” były. Naukowcowi nie wypada, z oczywistych względów, spekulować. Ale mnie wolno – i dlatego wysunąłem wniosek, że pod owymi plandekami, płachtami – leżały uprzednio przygotowane części samolotu. Utwierdzało mnie w tym stwierdzenie profesora, że po zniknięciu największego „białego obiektu” – w tym samym miejscu leżały największe gabarytowo części rzekomego wraku. To musiało wskazywać na to, że to był więcej niż przypadek. Dla mnie to właśnie jest twardy dowód na inscenizację katastrofy.

Ale dla wielu obrońców – i to zarówno wersji oficjalnej jak i zespołu, czyli tzw. „teorii wybuchowej” – to za mało. Dlatego w poniższym tekście wskażę jeszcze na inne dowody mistyfikacji.

Sprawa rozmów Jerzego Bahra, wypowiedzi

                   jego  kierowcy i  Marcina Wierzchowskiego.

Sprawa pierwsza - zarejestrowana rozmowa Jerzego Bahra z Centrum Operacyjnym MSZ. Odbyta dwadzieścia kilka minut po rzekomej „katastrofie” (o godz. 9:07). Rozmowa  nie poddana jeszcze żadnym refleksjom, obróbkom – surowa – i dlatego stanowiąca ważny dowód w sprawie:

…”Myśmy słyszeli tylko jak przelatywał nad lotniskiem nisko, potem wszystkie samochody zaczęły jechać w tamtym kierunku.. „

W tym samym duchu wypowiadał się obecny również na płycie lotniska, oczekujący na przylot delegacji, pracownik kancelarii prezydenckiej - Mirosław Wierzchowski. Link do jego wyjaśnień przed zespołem parlamentarnymtutaj.  W 1h:32 min mówi on coś takiego – w odpowiedzi na pytanie czy słyszał wybuch, huk jakiś –odpowiada:…”Nie, ja słyszałem tylko świst silników Tupolewa.” Dalej powtórzył to samo.

Ambasador Bahr także żadnych wybuchów nie słyszał. A oto relacja jego kierowcy:

Jest zimno, dwa stopnie, siedzimy w samochodzie, działa ogrzewanie. Nagle widzę, jak z lewej strony rusza rząd samochodów z kolumny prezydenckiej. Są dokładnie przed nami, 30-40 metrów. Nagle kolumna się zatrzymuje, z samochodów wysiadają ludzie z rosyjskiej Federalnej Służby Ochrony i nasłuchują. Coś nietypowego! Wysiadam. Czego nasłuchiwać — samolot wylądował albo nie. Potem powiedzieli, że usłyszeli wycie silnika, potężny huk i — cisza.

Mgła ma to do siebie, że trochę tłumi dźwięki.My nic nie słyszymy,ale oni się dziwnie zachowują, więc szybko wracam do samochodu. "Panie ambasadorze, coś jest nie tak". Jak dojechaliśmy do Rosjan, oni już odjeżdżali. "Co jest?" — krzyczę. "Tutka przejechała pas!". Tak powiedzieli — przejechała pas. Znaczy — nie wyhamowała.

W zasadzie już te relacje dostarczają dowodu, że tam nie było żadnej katastrofy. Tupolew przeleciał nad lotniskiem. W przeraźliwej ciszy, na spowitym mgłą lotnisku jest rzeczą absolutnie wykluczoną, by żaden z nich nie usłyszał odgłosów katastrofy, gdyby faktycznie miała miejsce. Nawet, gdyby nie było eksplozji. Tupolew to potężny samolot, blisko stutonowy – odgłos jego upadku musiał by być daleko słyszalny. Na znaczną odległość. Przecież tam miały działać ogromne siły. Powodujące całkowitą destrukcję samolotu. Rozpad na tysiące części. A oni stali przecież zaledwie kilkaset metrów od miejsca jego rzekomego upadku – i nic nie słyszeli. To po prostu fizycznie niemożliwe. Natomiast słyszeli jak Tupolew przeleciał nad lotniskiem. Jak więc mógł spaść nie doleciawszy do niego?

Proszę zwrócić uwagę na fakt, że od razu mamy do czynienia z dezinformacją podejmowaną przez Rosjan. „Tutka miała rzekomo przejechać pas” – chyba chciano w ten sposób odwrócić uwagę od braku odgłosów rzekomej katastrofy?

 

Sprawa akcji ratowniczej i zwłok ofiar na miejscu katastrofy.

 

W raporcie MAK i Millera próżno szukać informacji na temat przeprowadzonej na Siewiernym akcji ratowniczej. Nie ma w nich ani jednego słowa na ten temat. Czy to normalna sprawa? To przecież chore – to ostentacyjne ignorowanie elementarnych wymogów rzetelnego śledztwa. Czy to możliwe do zaakceptowania w przypadku katastrofy, w której zginęła elita naszego kraju?  Czy tak powinna wyglądać próba rzetelnego wyjaśnienia okoliczności wypadku? Jak można było w tych warunkach zamykać polskie postępowanie wyjaśniające przyczyny katastrofy? Sytuację rozjaśniają „Polskie uwagi do raportu MAK”. Oto odpowiednie do tej kwestii ich punkty: 

 

 

Czyli – Rosjanie nie przekazali żadnej dokumentacji w tym zakresie. Sprawy nie omówili także w swoim raporcie. Ponadto nie otrzymaliśmy żadnej dokumentacji fotograficznej ani filmów dokumentujących wygląd miejsca zdarzenia bezpośrednio po jego zaistnieniu. Czyli – nic nie dostaliśmy. I tak wyglądała ta „doskonała, ponadstandardowa” współpraca w ramach śledztwa, o której mówiła ówczesna min. zdrowia Ewa Kopacz.

Jakieś dokumenty  - tzn. „papierki” – musiały wpłynąć później, ponieważ na II Konferencji Smoleńskiej Stanisław Zagrodzki przedstawił mapę z wykazem miejsc odnalezienia zwłok. I tutaj pojawia się kłopot. Ponieważ mapa wskazuje na takie miejsca, które sfilmował bezpośrednio po zdarzeniu Sławomir Wiśniewski. A na jego filmie żadnych zwłok nie widać. On sam ich też z resztą nie widział. A miał obok nich przechodzić w odległości kilku metrów. Czyli najwyraźniej  - to fałszywa mapa. Kolejna fałszywka Rosjan, dowód fałszowania wyglądu miejsca zdarzenia. Ze zwłokami ofiar jest w ogóle problem. Trudno znaleźć kogoś, kto na pewno na miejscu katastrofy rzeczywiście je widział. Omówię kilka relacji.

Chor. Muś – widział „jedne nagie zwłoki, jakieś nogi… ręce”.  I rzecz zastanawiająca. Nikt się nimi nie interesował. Nie zajmował.

Marcin Wierzchowski - który również był na miejscu jako jeden z pierwszych -  też widział tylko jedne zwłoki – przypięte pasem do fotela. Mam na myśli to, co zobaczył bezpośrednio po dojściu w okolice wraku. Ambasador Jerzy Bahr natomiast nie widział żadnych zwłok.

Spójrzmy na sprawę z „drugiego końca lunety”. Załóżmy, że wiemy, iż na miejscu katastrofy była tylko inscenizacja. Przygotowując ją przecież musiano zadbać o jakieś „rekwizyty”. Coś tam może położono…. Dlatego więc chor. Muś zaobserwował, że nikt się zwłokami nie interesuje…. Miano uprzątnąć element inscenizacji? Jej istotny rekwizyt? Zanim spełnił swoją rolę? Czy nie tak to wygląda?

Teraz rzecz bardzo ważna. Za Wikipedią:

O godz. 13 z samolotu zaczęto wynosić pierwsze zwłoki, które układano w specjalnie przygotowanym miejscu, fotografowano, pobierano odciski palców, opisywano i owijano w folię[2]. Tego samego dnia ciała ofiar zaczęto przewozić dwoma śmigłowcami Mi-26 na moskiewskie lotnisko Domodiedowo[14]; rosyjski minister ds. sytuacji nadzwyczajnych, gen. Siergiej Szojgu, poinformował, że z wraku wydobyto zwłoki wszystkich ofiar.

Zastanówmy się nad sensem tego przekazu. Cztery godziny po katastrofie wydobywa się jakieś pierwsze zwłoki z „samolotu”? Jakiego samolotu? Tam była kupa złomu. Rzekomo nasz Tupolew, ale rozwalony w „drebiezgi”. Spójrzmy jak tą sprawę postrzegał prof. Jacek Trznadel:

Zaraz po 10 kwietnia, pierwsze moje wrażenia z oglądanych filmowych reportaży z Siewiernego: tu i tam widać duże szczątki samolotu i całkowicie pustą przestrzeń pomiędzy nimi. Żadnych niedużych fragmentów rozbitej maszyny, szczątków, żadnych przedmiotów należących do pasażerów. Jakiegoś porozrzucanego bagażu osobistego. A przede wszystkim żadnych zwłok. Żadnych porozrzucanych ubrań. To budziło ogromne zdziwienie. Zwłoki mogły być już usunięte, ale cała reszta? Wrażenie, że to nie są zdjęcia zaraz po rozbiciu się Tupolewa. Mówiłem sobie: przecież w kabinie było 120 foteli z jakiegoś lekkiego metalu, nic nie widać, ani całych, ani porozbijanych. Ta pustka… Nie wyglądało to zgoła na uchwycenie sytuacji zaraz po wypadku.

Potem, w toku nadchodzących reportaży, ciała pasażerów pojawiały się nagle, nie wiadomo, gdzie znalezione, wręcz tajemniczo. Nikt nie zmarł przed chwilą i nie dogorywał. Żadnych zdjęć „rumowiska” wypadku, nawet z oddalenia. Nie wyjmowano ciał z jakiegoś kłębowiska korpusu samolotu. Żadnych ujęć z akcji ratowniczej. Nie wiadomo nawet, jaki obszar zalegały ciała. Nie wiadomo, skąd „postronni” Rosjanie wzięli wiedzę, w formie powtarzającego się zdania „Wsie pogibli”… 

Prof. Trznadel nie mógł wówczas wiedzieć, że Rosjanie wkrótce czas odnalezienia pierwszych ofiar określą na godz. 13 naszego czasu. A więc 4 godziny po „katastrofie”. Zestawiając ten fakt z obrazem miejsca zdarzenia możemy powiedzieć dziś z całą pewnością – to niemożliwe. Jeżeli samolot został tak rozbity, jego części rozrzucone zostały na takim obszarze – to zwłoki, rzeczy osobiste ofiar - powinny leżeć wszędzie wokół. A ich tam przecież nie było.

Kolejna sprawa – ciało Prezydenta odnaleziono o godz. 15:48 naszego czasu. (Wikipedia) Jarosław Kaczyński w jednym z wywiadów powiedział, że ciało Brata wydawało mu się nienaturalnie zimne:”… Pamiętam jednak to potworne uczucie chłodu ciała Leszka.”  Towarzyszący mu Paweł Kowal tak opisywał swoje wrażenia z miejsca katastrofy w wywiadzie dla Teresy Torańskiej:

Podeszliśmy do wraku samolotu. Rozglądam się po ziemi i szukam. Gdzie ten prezydent? A jego nie ma. I myślę: czy tylko ja go nie widzę? Nie było ciał. Szukałem. Nie widziałem

Lapidarność Torańskiej nie dziwi. Wiadomo z jakich pozycji patrzyła na całą sprawę. Ale trzeba z uznaniem odnotować jej rzetelność dziennikarską. To jej „szukałem – nie widziałem” ma większą wartość, znaczenie - niż całe strony tekstu opatrznego zastrzeżeniami typu „najprawdopodobniej”, „zapewne” itp.

Dokąd to wszystko nas prowadzi? Uważam, że do jednego, oczywistego wniosku - iż bezpośrednio po katastrofie, na miejscu jej rzekomego zaistnienia, nie było żadnych ciał ofiar. A zaledwie jakieś elementy „scenografii”. Pierwsze zwłoki odnaleziono realnie po czterech godzinach – i był czas aby to zorganizować. Ponadto zwróćmy uwagę na fakt opóźniania przyjazdu Jarosława Kaczyńskiego do Smoleńska. Pisałem o tym niedawno. Dotychczas uważano, że chciano Tuskowi zapewnić pierwszeństwo przybycia. Tylko – czemu to niby miało służyć? A może chodziło o coś zupełnie innego? Może zwłok Prezydenta nie było jeszcze na miejscu zdarzenia? Pewną, niewielką przesłankę, że coś robiono w tej sprawie odnalazłem. Zdaję sobie sprawę z niewielkiego jej znaczenia – ale dla porządku – wskażę na nią. Oto sprawa omawiana na jednym z rosyjskich forów tego dnia:

Микроавтобус МЧС врезался в левый бок Шевроле-Нивы. Было это примерно через полчаса после аварии. Ниве помяло обе двери, но не смертельно. У МЧС бампер отвалился почти. Через полчаса ехали назад, МЧС не было, а Нива с водителем рядом стояла.

Czyli: mikrobus Min. Spraw Nadzwyczajnych (Szojgu) uderzył w bok Chevroleta-Niwy. Z innych wpisów wynikało, że pojazd MCzS jechał za szybko, był nieoznakowany – i to było przyczyną wypadku. Wypadek nie wyglądał na zbyt poważny. Ale towarzyszyła temu uporczywa pogłoska, że było dużo ofiar – 12 – 20 osób. To nieprawdopodobne, chyba… że … a może? Może to chodziło o to, że przewożono 12-20 zwłok i wyszło to na jaw przy okazji zwykłego wypadku? Zaznaczam, ta informacja pochodzi z rosyjskiego internetu i nie jest zbyt wiarygodna.

Dezinformacje w sprawie zwłok ofiar.

Podjęto je od razu. „Żyzniennyje refleksy” – to pierwsza zmanipulowana informacja, która się pojawiła. Trzy osoby miały dawać „oznaki życia”. Tej informacji nigdy nie potwierdzono, ale ewidentnie poprzez kierowanie naszej uwagi na fakt rzekomego przeżycia chociaż kilku pasażerów – uzyskiwano taki efekt, że traciliśmy z pola widzenia w ogóle sprawę braku zwłok na miejscu katastrofy. Znaczącą okoliczność stanowi to, że niedawno pracownik naszej ambasady, znana skądinąd postać, Tomasz Turowski – przyznał, że to on przekazał tą wiadomość. Powody, dla których Turowski znalazł się na miejscu zdarzenia jak dotychczas są nieznane.

Temu samemu miały służyć pogłoski o „obronie ciała Prezydenta” przez BORowców. Okazało się to być nieprawdą. Wszyscy rosyjscy rozmówcy sugerowali ponadto naszym przedstawicielom tam wówczas obecnym, żeby zwłok nie oglądać – bo tak są zmasakrowane. Ewidentnie zniechęcano do tego. No i to „wsie pogibli” – na które wskazywał prof. Jacek Trznadel – wszyscy od razu to wiedzieli. To wyglądało na sterowany odgórnie przekaz.

Dowody inne.

Dowodów wskazujących na inscenizację miejsca katastrofy jest więcej. Dziś wskaże jeszcze na jeden wątek – są znawcy konstrukcji lotniczych, którzy od początku twierdzą, że na wrakowisku obok lotniska Siewiernyj nie leżą szczątki naszego Tupolewa – ale jakichś dwóch różnych samolotów. Jednego – też Tupolewa – i drugiego samolotu podobnego typu, ale innego. Tyle, że nie znalazł się do tej pory ani jeden odważny by dać świadectwo w tej sprawie pod imieniem i nazwiskiem. Podobno ma o tym świadczyć różny sposób nitowania tych samych – ale rozerwanych na części  - elementów.

Myślę, że bardzo ważną okolicznością jest także to, że Rosjanie taśmowo fałszowali dowody w sprawie katastrofy. Przykładów jest wiele – poczynając od mataczenia czasem katastrofy. Uniemożliwianie naszym przedstawicielom udziału w czynnościach śledczych. Jednak najbardziej wyraźnym dowodem fałszerstw jest sprawa wbicia w brzozę, której przypisywano rolę oberwania skrzydła Tupolewa – jakichś metalowych przedmiotów. Dziś wiadomo, że brzoza była złamana wcześniej – te wbite przedmioty demaskują celowe fałszerstwo.

Podsumowanie.

  Omówiłem tylko najważniejsze, moim zdaniem, dowody i poszlaki wskazujące na inscenizację katastrofy. Układają się one w logiczny ciąg, łańcuch przyczyn. W odróżnieniu od materiału, na którym pracuje zespół sejmowy, i które jemu służą do wyciągania wniosków – te dowody i poszlaki, na które ja wskazuję - mają o wiele większą wartość. Ponieważ nie biorę pod uwagę żadnych dowodów pochodzących od Rosjan.

  Jaką wartość wobec tego mają dociekania zespołu – wałkującego bez końca sfałszowane rosyjskie „kwity”? W sytuacji, gdy gołym okiem widać, że od pierwszych chwil po katastrofie zamiast wyjaśniania przyczyn katastrofy – ciągle widzimy z ich strony matactwa i dezinformacje? Jak można poważnie takie niewiarygodne dokumenty czynić podstawą wyciągania wniosków? Tym bardziej, że wiele wskazuje na to, że ścieżkę prowadzącą do „teorii wybuchowej”,  w celowo w sfabrykowanych przez siebie dokumentach, zaprogramowali Rosjanie. Pisałem o tym w notce:http://jerzy.korytko.salon24.pl/552274,prawdziwy-powod-ukrycia-alertu-taws-38-w-raporcie-millera

  Dalsze wałkowanie rosyjskich fałszywek to droga donikąd. Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Wiem, do czego to prowadzi – do wykazania celowych działań Rosjan przeciwko naszej delegacji. To rodzi konsekwencje. Ale jaka jest alternatywa? Mamy tolerować, z konformistycznych pozycji, KŁAMSTWO? Oczekuję, że jeżeli są jakieś twarde, dające się zweryfikować, dowody na prawdziwość katastrofy na Siewiernym – to zostanie to wykazane  - ale w toku rzeczowej dyskusji. Ja takich dowodów nie dostrzegam. Bo za takie nie mogę uznać wszystkiego, co pochodzi od Rosjan. Nie -  w świetle ich udowodnionych matactw i podejmowanych dezinformacji. Uniemożliwiania nam dostępu do kluczowych dowodów w sprawie. Nie przekazania podstawowych w takich sytuacjach materiałów i dokumentów.  Wręcz przeciwnie – uważam że dowody przedstawione przez prof. Cieszwskiego są ostateczną klamrą spinającą wszystkie dotychczas znane fakty przeczące katastrofie. W sytuacji, gdy wyniki badań prof. Cieszewskiego są znane od z górą miesiąca, wobec faktu nie podejmowania jakichś naprawdę rzeczowych dyskusji z nimi – można uważać, że ich prawdziwość jest niepodważalna. Dotychczasowa ich krytyka bowiem była na żenującym poziomie. Ponadto ta bolszewicka w istocie próba podważania wiarygodności profesora – w myśl zasady – „nie możesz znaleźć żadnych merytorycznych argumentów – zaatakuj człowieka, obrzuć go błotem – może to pozwoli usunąć w cień wyniki jego pracy”.

  Jeżeli zespół sejmowy, a w szczególności Antoni Macierewicz uważa, że wysuwanie dziś twierdzenia, że nie było katastrofy na Siewiernym, że tam była jedynie inscenizacja – z taktycznych przyczyn, z jakichś politycznych, poza merytorycznych pozycji – jest dziś niemożliwe, bo społeczeństwo nie jest przygotowane na przyjęcie takiej drastycznej prawdy – to przecież można przyznać, że materiały rosyjskie są niewiarygodne – i z tego powodu należy je w całości odrzucić – a śledztwo zacząć od zera. To ostatnia droga – nie będąca trwaniem w kłamstwie. Mógłbym to zrozumieć. Bo nie może być tutaj żadnego zgniłego kompromisu – w sprawie katastrofy smoleńskiej: albo będziemy mówić prawdę – albo lepiej nic.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości