Jerzy Korytko Jerzy Korytko
882
BLOG

Metody mataczenia w sprawie katastrofy smoleńskiej.

Jerzy Korytko Jerzy Korytko Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Kłamstwo smoleńskie trwa nadal. Nie widać żadnego nowego impulsu by cokolwiek miało się zmienić w tym względzie. A miało być tak dobrze. W okresie przedwyborczym liderzy PiS zapewniali, że jeżeli wygrają wybory to szybko przystąpią do wyjaśniania okoliczności zdarzeń 10 kwietnia 2010 roku. Jak dotychczas nic takiego nie nastąpiło. W poprzedniej notce przedstawiłem swoje zastrzeżenia do tego co wynika z wypowiedzi Vice-szefa nowej komisji KBWL – prof. Kazimierza Nowaczyka, która to komisja ma zajmować się ponownie zbadaniem  posiadanych dowodów zgromadzonych w sprawie katastrofy. Bardzo niedobrze to wygląda. Zarysowane wypowiedziami Nowaczyka oceny, podejście do zagadnienia, stanowiące zapewne tło przyszłych działań nie rokuje żadnych nadziei na wyjaśnienie czegokolwiek. Dość powiedzieć, że ciągle się wskazuje na błędy i zaniechania po naszej stronie śledztwa – rola Rosjan, co jest zupełnie kuriozalną sprawą, jest zupełnie pomijana. Przynajmniej w rozmowie przeprowadzonej w TV Republika prof. Nowaczyk ani słowem o rosyjskich działaniach wówczas, jakiejkolwiek ich odpowiedzialności nie wspomniał .

Budowę kłamstwa smoleńskiego rozpoczęto niezwłocznie po 10 kwietnia. Zapewniono temu kłamstwu przede wszystkim osłonę medialną. W mainstreamie sprawa praktycznie została zamknięta na wersjach raportów MAK/Millera. Jeżeli nawet podaje się jakieś informacje krytyczne wobec tych wersji – to jedynie jako możliwość. Nigdy niczego ostatecznie się nie przyjmuje. Stara wersja trwa nadal.

Wobec tego głównym zagrożeniem dla trwania takiego stanu rzeczy jest blogosfera.  Blogerzy nie mają dostępu do źródłowych informacji, żywią się wyłącznie ich medialnymi omówieniami albo oficjalnymi wystąpieniami naszych urzędników. Potrafią jednak wychwycić wewnętrzne sprzeczności, słabości i przeinaczenia oficjalnej wersji. Z tego oczywistego powodu społeczność blogerska, te wszystkie portale,  została zaludniona tabunami hejterów-trolli, którzy dbają o to, by wszelkie niebezpieczne treści zostały:

a) w miarę możliwości ośmieszone     

b) jeżeli się nie da – to przynajmniej marginalizowane, mają metody na to 

c) no i obowiązkowo tworzone są fałszywe kierunki dociekań, które w zamyśle mają zaabsorbować w jak największym stopniu zainteresowanie ogółu czytelników. Co ma utrudniać pojawianie się innych tropów, alternatywnych a groźnych dla oficjalnej wersji wątków śledczych.

Pobieżne nawet spojrzenie choćby tutaj, na S24, potwierdza że tak właśnie jest.

Dzisiaj krótko o metodach kierowania zainteresowania opinii publicznej na fałszywe tory. Kiedyś taką rzeczą było forsowanie sporu „brzoza-skrzydło”. Od pewnego czasu brak kontynuacji. Niby niczego oficjalnie nie rozstrzygnięto – ale sprawa w zasadzie obumarła wobec wielu poważnych wątpliwości, poznanych faktów, jak choćby takiego, że są zdjęcia brzozy zrobione już 10 kwietnia bez tkwiących w niej odłamków metalowych. Co oznacza, że wbito je później a to twardy dowód na fałszerstwo. Są też badania prof. Chrisa Cieszewskiego wskazujące na fakt, iż brzoza złamana była już przed 10 kwietnia.

Dlatego przygotowany został następny kierunek „badań i dociekań”. Zapoczątkowało go umieszczenie prostokącika w kolorze tła zasłaniającego miejsce wystąpienia alertu TAWS #38 na rysunku obrazującym ostatnie chwile lotu Tupolewa przed katastrofą. Tak proszę państwa, w Komisji Millera fałszowano dokumenty. Ale po co to zrobiono? Jaki był cel tego łatwego do wykrycia fałszerstwa? Pisałem o tym bardzo dawno. Kilka lat temu. Otóż intencjonalnie miało to skłonić nas do zadania pytania – dlaczego zasłonięto  ten alert? Co się za tym kryje? No i wersja Macierewicza gotowa. Mamy wstrząsy, mamy wybuchy – mamy ustawkę koalicji z opozycją w utrwalaniu smoleńskiego kłamstwa.  Tymczasem sprawa w tym zakresie tak wygląda.  W trakcie IV Konferencji Smoleńskiej Grzegorz Braun zadał członkom Zespołu proste pytanie – skąd wiedzą, że na polance koło Siewiernego 10 kwietnia leżały elementy właśnie polskiego Tupolewa a nie jakiegoś innego samolotu. Z otrzymanej odpowiedzi (prof. Nowaczyk) wynika, że nie wiedzą. Że nie mają żadnego dowodu, pewności że tak było. A biorą to jednak za podstawę do swoich badań ponieważ przemawia za tym „uprawdopodobniona hipoteza”. Zdaniem Nowaczyka dopuszczalna w tej sytuacji. Szyderstwo. Hańba. I tak mówi przedstawiciel gremium dążącego do prawdy rzekomo. Rosjanie uniemożliwili naszym przedstawicielom dostęp do miejsca katastrofy, nie przekazali do dziś żadnych dowodów istotnych dla rozpoznania sprawy, wraku samolotu, jego czarnych skrzynek – a oni bezkrytycznie przyjmują ich wersję zdarzeń. Bez jakiegokolwiek sprawdzenia. Tymczasem jest możliwość sprawdzenia. Jest szereg dowodów każących wątpić w realność miejsca katastrofy. Najpoważniejszy dowód to zdjęcie satelitarne z 5 kwietnia, jego analiza dokonana przez prof. Chrisa Cieszewskiego. Na zdjęciu tym widać, że  tego dnia w miejscu katastrofy rósł lasek, zwarty kompleks drzew. Tego nie ma na najwcześniejszych nawet zdjęciach z miejsca katastrofy – wykonanych rankiem 10 kwietnia. Nie widać tego lasku np. na filmie Wiśniewskiego. Czyli to dowód na to, że Rosjanie preparowali miejsce katastrofy. Co więcej – prof. Cieszewski udowodnił, że widoczne na zdjęciu białe plamy to nie był śnieg -  a „dzieło rąk ludzkich” czyli jakieś płachty, plandeki o podobnej do śniegu odblaskowości. Położeniu największej z tych plam odpowiadało położenie największych części Tupolewa po katastrofie. Nie trzeba być geniuszem przenikliwości by wysnuć samodzielny wniosek, że Rosjanie w miejscu które później wskazali jako miejsce katastrofy, przygotowali wcześniej jakiś złom lotniczy. Nigdy nie udało się wskazać po 10 kwietnia jakichś elementów tam leżących o których można by powiedzieć z całą pewnością, że pochodziły one z naszego samolotu. Reasumując – nie ma żadnego dowodu, że na polance k/Siewiernego spadł nasz TU154M1. Wobec tego jakie znaczenie ma fakt czy na tych elementach jakichś samolotów, które się tam znajdowały, są np. ślady materiałów wybuchowych czy nie. To jest sprawa co najwyżej drugoplanowa. Najpierw udowodnijmy, że to tam spadł Tupolew. I nie będzie za tym stała zaledwie „:hipoteza”.  Z tym trzeba zrobić koniec. Albo twardy dowód – albo nic czyli odrzucenie rosyjskich twierdzeń. Tylko jak 6 lat po katastrofie taki dowód zdobyć? Gdy jednocześnie są dowody to wykluczające? Przede wszystkim zdjęcie satelitarne z 5 kwietnia. Wniosek z tej części:

- jeżeli ktokolwiek uporczywie „bada” możliwości wybuchu wewnątrz Tupolewa to manipuluje – świadomie czy nieświadomie – ale manipuluje i sprowadza śledztwo na fałszywe tory.

Drugim ciągle mocno eksploatowanym kierunkiem śledczym obecnym w blogosferze jest badanie zapisów CVR. To podobne kłamstwo i manipulacja jak z „wybuchami”. Podstawowe fakty: w Analizie dokonanej przez biegłego prokuratury Andrzeja Artymowicza  / link/ rozdział I zawiera ocenę wszystkich poprzednich ośmiu kopii zapisów CVR. Konkluzja – na str. 7 - […Mając powyższe na uwadze wszystkie poprzednie kopie CVR z lotu Tupolewa z dnia 10.04 uznano za wadliwe”.]

Na IV Konferencji Smoleńskiej natomiast na temat wiarygodności najnowszej, 9-tej już kopii CVR, wypowiedziała się Pani dr. hab. Anna Gruszczyńska. Trzeba dodać, że jej wnioski zaakceptował ogół uczestniczących w Konferencji ekspertów.  Oto co powiedziała ona na ich temat  /link/:

"... Przedstawiła  wyniki swoich badań kopii dźwiękowej zapisów rejestratora MARS-BM Tupolewa przekazanej nam przez Rosjan. Pani dr. Wskazała na kilka odkrytych przez siebie wątpliwości – różne poziomy głośności nagrania w różnych miejscach - a zapewne piloci nie regulowali ustawień rejestratora nagrywającego rozmowy w tracie lotu, to niespotykana nigdy praktyka, 1/3 czasu nagrania to tylko szum, wątpliwe by tak mogło być, nie kwitowanie (w końcówce lotu) poleceń pilota - dowódcy, a przecież trzeba było po komendzie „odchodzimy” schować podwozie, zmienić ustawienie wysokości lotu etc. I jeszcze nadmierny szum, głośność tła. Niemożliwa głośność. Gdyby rzeczywiście szum w kabinie był tak duży to piloci by się nie słyszeli. Reasumując – uznała badane wersje kopii nagrań rejestratora MARS za niewiarygodne".

W zasadzie na podobne sprawy w swojej analizie wskazywał biegły prokuratury A. Artymowicz. Dodawał do tego fakt występowania kilkuset „dropoutów” (braku ciągłości zapisu) w analizowanej kopii CVR. Jeszcze jedno - ostatnia kopia , ta 9-ta, jest wadliwie sporządzona. Wiedziano o tym od razu. Wada polega na nie skopiowaniu znaczników czasowych. Tak więc by z niej korzystać trzeba by pobrać te znaczniki z jakiejś wcześniejszej kopii, którą przecież uznano za wadliwą. Wnioski z tego – w świetle powyższych informacji trzeba jednoznacznie stwierdzić, że kopie nagrań CVR nie mogą być podstawą do wnioskowania o czymkolwiek. Nie ma żadnego sensu ich analizowanie, gdy odrzucono jednoznacznie ich wiarygodność. I zrobiła to nasza prokuratura wojskowa. Tak więc ci, którzy ciągle zaśmiecają portale społecznościowe analizami tych zapisów to w sposób oczywisty manipulatorzy i kłamcy. Ich celem jest sprowadzanie naszej uwagi na fałszywe tory.

Zdarza się, że jakiś komentator zwraca uwagę takiemu komuś piszącemu bzdury na powyższe tematy. Z reguły zasłaniają się jednym argumentem: "przecież piszę to by udowadniać wątpliwości, jakieś sprzeczności". To lipna zasłona dymna. Wątpliwości i sprzeczności to można było szukać tak gdzieś do końca 2013 roku co najwyżej. Od tamtego czasu nie ma żadnej potrzeby udowadniania fałszywości  jakichś szczegółów gdy wszystkie kopie CVR zostały w całości uznane za wadliwe.  Są blogerzy, którzy na te tematy piszą ciągle. Muszą wiedzieć co robią, że jest to analizowanie rosyjskich fałszywek. Wyraźnie wobec tego widać, że cel ich aktywności jest inny - taki jak pisałem powyżej. Starają się zaciemniać sprawę katastrofy - a nie cokolwiek wyjaśniać.  Podobnie - ponieważ dotychczas nie udowodniono, że na polance leżał wrak naszego Tupolewa - co za znaczenie miało by udowodnienie że ów złom lotniczy wysmarowano np. masłem orzechowym albo czymkolwiek innym, nawet materiałami wybuchowymi? Jak można zagłębiać się w "badania" wraku gdy nie wiadomo jaki wówczas samolot tam leżał? Pomijając nawet sprawę pochodzenia wraku. Jak można przyjmować za  dowód rzeczy przedkładane po tylu latach? Gdy nie mieliśmy przez wszystkie te lata nad elementami wraku żadnej kontroli? 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka