Jerzy Korytko Jerzy Korytko
336
BLOG

Donald Trump - "miś" systemu na "miarę potrzeb i możliwości".

Jerzy Korytko Jerzy Korytko Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Tak zwany Świat Zachodu to „globalna wioska”. W której prezydent Stanów Zjednoczonych komentuje np. bieg  polskich spraw.  Od dawna istnieje przekonanie, że globalizacja obejmuje nie tylko sprawy gospodarcze, handel, naukę czy kulturę – ale i stosunki, powiązania polityczne. Te przede wszystkim. Od dawna pojawia się także pogląd, iż demokracja Zachodu jest w stanie całkowitego rozkładu. W której zamiast informacji mamy propagandę, zamiast prawdy – kłamstwo, zamiast rozwoju demokratycznych instytucji – panoszenie się służb mniej lub bardziej tajnych etc. Na swój prywatny użytek uważam, że punktem zwrotnym było Dallas. Zamordowano wówczas ostatniego prezydenta USA, takiego, który chciał się ujawnionej konspiracji przeciwko legalnej władzy przeciwstawić. Przypomnijmy, że Kennedy zabrał FEDowi prawo emisji dolara przekazując je mennicom rządowym. Długo nie pożył, a po jego śmierci jego następca Johnson szybko się z tego pomysłu wycofał. I mamy to co mamy – żyjemy w matrixie.

System sprawowania władzy na Zachodzie jest prosty jak konstrukcja cepa. W każdym państwie, ogniwie systemu – mamy dwa przeciwstawne bloki rządzące na zmianę. Powiedzmy – republikanów i demokratów. Albo torysów i labourzystów. Albo chadeków i socjalistów. Mniejsza o nazwy. Mniejsza o ich programy. Zdarza się, że na skutek „nieszczęśliwego zbiegu okoliczności” te dwa bloki „muszą” podjąć wspólny „trud” rządzenia. Oczywiście istnieją jakieś drobniejsze ugrupowania polityczne. Istnieją. Co z tego? To dekoracja. Rządzą „po wsze czasy” i o jeden dzień dłużej główne ugrupowania.

W czasach prosperity sprawa jest prosta. System wyłania porządnego kandydata i jest on wybierany ochoczo przez obywateli ku powszechnemu zadowoleniu. Sprawy się komplikują, gdy społeczeństwo jest niezadowolone. Gdy pojawiają się kłopoty gospodarcze. Te przede wszystkim. Tak jest właśnie ostatnio. Od 1998 roku gospodarki największych krajów zachodnich dryfują od kryzysu do kryzysu. Zgodnie z Raportem z Żelaznej Góry najlepszym sposobem na odwrócenie uwagi społeczeństw od tego problemu są wojny lub ich substytuty. Wystarczy spojrzeć w minione lata by dostrzec, że właśnie z tym mieliśmy przez cały ten okres do czynienia.

Kłopoty gospodarcze powodują jednak dodatkowy poważny problem. Spada wiarygodność władzy. Ludzie przestają ją „kochać”. Szczególnie jak tracą np. wszystkie oszczędności wraz z upadkiem jakiejś instytucji finansowej. Obejrzyjcie Napastnika z Wall Street na ten przykład. Ludzie w takiej sytuacji oczekują zmian. I system taką zmianę musi zaoferować. Jeżeli chce utrzymać władzę.

I teraz z takiej pozycji spójrzmy na wybór Donalda Trumpa. W powszechnym odbiorze Trump to niezależny polityk, można powiedzieć nawet amator, spoza establishmentu, takie „cudowne dziecko” amerykańskiej polityki. Prawda czy fałsz? Jak się przyjrzeć bliżej – to można dostrzec nachalny wysiłek mediów by taki wizerunek Trumpa przebił się do świadomości powszechnej. Robi się wszystko by zamazać podstawową kwestię. Ukrywa się to, spycha na margines świadomości. Fakt, że Trump swoją nominację otrzymał od Republikanów. Jest wobec tego elementem  systemu władzy. To system zdecydował, że znalazł się „w tym czasie w tym miejscu”. Nikt inny. I przecież w efekcie Amerykanie wybór, jak zawsze zresztą - mieli między "dżumą" a "cholerą". Republikańską dżumą a demokratyczną cholerą -  czy na odwrót. Nic się w istocie nie zmieniło w tym względzie. Nie dajmy się ogłupiać.

Od samego początku, jeszcze w trakcie prawyborów grano w tym kierunku. By w maksymalnym stopniu oddzielić osobę Trumpa od jego zaplecza politycznego. Usiłowano stworzyć wrażenie, że Trump wygrywa te prawybory wbrew oczekiwaniom elit republikańskich. Że im nominację „ukradł”. I w ogromnym stopniu ta operacja powiodła się. Trump dziś jest przedstawiany jako absolutna nowa jakość. Jako gwarant jakichś, co prawda dziś niedookreślonych, ale w 100% pewnych zmian. To ściema dla naiwnych. Donald Trump to marionetka systemu na „złe czasy”. Imitacja zmian. Tak jak imitacją zmian był wybór pierwszego czarnoskórego prezydenta. Czy można wskazać jakiekolwiek novum prezydentury Obamy? Ten laureat pokojowego Nobla – a ile USA za jego prezydentury wydały na zbrojenia? Ile wojen wywołano? Czym ona różniła się, szczególnie w wymiarze międzynarodowym – od polityki jego poprzedników?  A przypomnijmy jak „sprzedawano” tą prezydenturę. Jakie to nowe jakości miały jej towarzyszyć. Czasy obecnie  trudniejsze – to propaganda jest bardziej natrętna. Sądząc po reakcji naszej blogosfery czy mediów problemu nie ma. Albo się Trumpem u nas zachwycają albo są mu przeciwni - ale wszyscy zgadzają się, że "to jest absolutnie nowa jakość". I tak ma być. Społeczeństwo w „zmianę” musi koniecznie uwierzyć. Bo groźba kandydatów spoza sytemu wisi w powietrzu…. System nie może pozwolić sobie tutaj na jakikolwiek błąd. Przecież nawet jak dziś ludzie w USA nie zdają sobie sprawy z tego jak sytem robi ich z nich przysłowiowego "wała"  przy okazji każdych wyborów - to mogą to dostrzec jutro. Szczególnie gdyby się pogorszyło w gospodarce.   Myślę, że ci którzy faktycznie rządzą zdają sobie dobrze z tego sprawę. Dlatego sięgnięto po kandydaturę Trumpa. I pewnie jakieś surogaty zmian, szczególnie w wymiarze wewnętrznym, będą musieli za jego prezydentury sprokurować. Ot, dadzą takie jakieś 500+ na użytek Amerykanów. Coś rzucą pospólstwu. Bez tego się nie da. Ale główne zręby polityki amerykańskiej, szczególnie w odniesieniu do interesów Izraela – te pozostaną nienaruszone. Tego można być pewnym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka