Jerzy Korytko Jerzy Korytko
815
BLOG

Stara sprawa (dziwna) artykułu z 11 kwietnia w El Mundo.

Jerzy Korytko Jerzy Korytko Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Do miesięcznicy  smoleńskiej nr 1264 czasu sporo, w międzyczasie niczego ważnego nie można się spodziewać, napiszę wobec tego o pewnej starej sprawie. Dawno  temu, gdy ta informacja się pojawiła  uznałem ją za tak niewiarygodną, śmierdzącą  manipulacją, że nie zająłem się  nią  dokładniej, szczególnie wobec tego, że taki pogląd wyrażało kilku innych blogerów. Że to fałszywka. I że w ogóle nie wypada. Bo to oczywisty szwindel. Może i tak – ale jeżeli nawet – to ten „szwindel” jednak też wypada dostrzec. Do takiego „szybkiego” wniosku doszedłem obecnie. Ponieważ to byłby (?) „szwindel międzynarodowy”. Tak więc, jeżeli nasi spece od dezinformacji go zrobili – no to słowo uznania też im się należy.  O co chodzi konkretnie.

Ano – o taki artykuł w czasopiśmie hiszpańskim „El Mundo”. Pewnie to znaczy – Świat. I w tym dzienniku o liberalnym ponoć zabarwieniu(za Wiki) ukazał się 11 kwietnia 2010 roku taki artykuł:

http://www.elmundo.es/elmundo/2010/04/11/internacional/1270984708.html

W tekście specjalna wysłanniczka redakcji p. Rosalía Sánchez  podzieliła się z hiszpańskimi czytelnikami swoimi refleksjami na temat katastrofy  smoleńskiej widzianymi z Warszawy. Opatrzyła tekst rozmowami m. innymi  z p. Mularczykiem (którego nazwała Arkadiusz Simularcz) oraz z (i to mnie właśnie zainteresowało)  - z Janem Pospieszalskim.   Tutaj nazwisko bezbłędnie. Trafnie zidentyfikowała go jako dziennikarza telewizji publicznej.   Nie wiadomo, czy p. Sanchez znała wcześniej p. Pospieszalskiego. Ale podając te informacje dot. jego osoby wykluczyła raczej jakąś prostą pomyłkę. Oczywiście, ktoś się mógł pod p. Pospieszalskiego podszyć. Mogło i tak być. Oto istotny fragment tej rozmowy w moim, bardzo swobodnym tłumaczeniu:

 Dziennikarz Jan Pospieszalski, polska telewizja publiczna, jest kolejną osobą, której los uratował życie. Dzień przed wylotem, w piątek, liczba osób chętnych do lotu do Smoleńska, by uczestniczyć w uroczystościach,  rosła w szybkim tempie. W związku z tym organizatorzy postanowili przygotować jeszcze jeden samolot, którym mieli lecieć urzędnicy niższego szczebla i dziennikarze, którzy zazwyczaj towarzyszyli Prezydentowi.Jednym z nich był Jan Pospieszalski, który opowiada, jak drugi samolot nie mógł wystartować: "Nasz lot był zaplanowany zaraz po pierwszym, wylądować mieliśmy  tylko w odstępie 15 minut od siebie. Wsiadłem do samolotu i właśnie rozkładałem gazetę, którą miałem zamiar czytać w trakcie lotu, gdy wszedł kapitan i poprosił nas o opuszczenie go. Okazało się, że jest jakiś problem techniczny.  Martwił się [Pospieszalski], że nie dotrze na czas na uroczystości  więc niecierpliwie czekał. Zanim problem techniczny został naprawiony, otrzymali telefony od kilku redakcji także rosyjskich, które mówiły o możliwej katastrofie lotu prezydenta, ale Pospieszalski przyznaje, że trwało kilka godzin zanim to do niego dotarło: "Ja po prostu nie mogłem w to uwierzyć, słyszałem co mi mówiono ale nie mogłem w to uwierzyć ", wspomina, wciąż sparaliżowany. 


Muszę tutaj dorzucić kilka informacji o tym, jak na ten tekst ja wpadłem. Otóż tekst przywołała jako pierwsza pewna osoba tutaj, na Salonie, którą to osobę później rozpoznałem jako … no właśnie… jako kogo? Kogoś związanego ze służbami? Piszącego tutaj służbowo? Ten ktoś niejedną istotną informację do obiegu publicznego wprowadził. Na marginesie - analiza tego post factum, po tych kilku latach, też zapewne ma znaczenie. Co chciano nam zasugerować na ten przykład? W którą stronę  dyskusję kierować? Ale wobec tego – co za sens jest tym się obecnie zajmować? Jest taki powód. A nawet kilka. Po pierwsze – artykuł ukazał się 11 kwietnia. A od dawna wiem jedno - jeżeli coś niewygodnego dla oficjalnej wersji zdarzeń pojawiło się - to właśnie w pierwszych godzinach po katastrofie. Gdy kłamstwo smoleńskie nie zostało jeszcze całkowicie skonstruowane. Nie lada refleksem musieli by się spece od dezinformacji wykazać. Z tekstu wynika, że materiał zebrano 10 kwietnia wieczorem. Jest kwestia inna jeszcze. Pierwotnie zaprezentowane tłumaczenie artykułu kończyło się na wątku awarii samolotu. I dalej nic. To dziwne – prawda? Bo komu się chciało samemu tłumaczyć jakiś hiszpański tekst? Czyli – mogło tak być, że pewną informację pasującą częściowo – zaadaptowano na jakąś chwilową potrzebę „dezinformacyjną”.  Zmanipulowano świadomie wydźwięk całości ucinając tłumaczenie przed istotnym fragmentem tekstu. W artykule El Mundo nie mogło chodzić o JAKa z dziennikarzami. Ponieważ rozmówca p. Sanchez powiedział, że samolot nie został zreperowany i oni nie polecieli. Rozmówca p. Sanchez – kimkolwiek on był – to właśnie powiedział. W pierwotnie zaprezentowanym tłumaczeniu tekstu to wszystko pominięto. Zepsuł się samolot i to uratowało mu życie. o tym, że nie polecieli - ani słowa. Pozostawiono wrażenie, że p. Pospieszalski poleciał do Smoleńska wraz z innymi dziennikarzami. Bo przecież były i inne relacje, które o awarii samolotu konkretnie JAKa mówiły. Tyle, że tam przesadzono ich do innego samolotu i polecieli do Smoleńska. Oto to tłumaczenie (przytaczam je za stroną prof. Dakowskiego – źródłowego komentarza nie odnalazłem, ale to było tak samo): Dziennikarz Jan Pospieszalski z polskiej telewizji publicznej, jest kolejnym, któremu życie uratował przypadek losu. W piątkowy, późny wieczór (późne godziny w piątek), liczba członków delegacji udających się do Smoleńska, żeby uczestniczyć w uroczystościach upamiętniających Zbrodnię Katyńską tak wzrastała, że organizatorzy postanowili wynająć drugi samolot, który miał zabrać niższych rangą delegatów i dziennikarzy, którzy zazwyczaj towarzyszyli Prezydentowi. Jednym z nich był Jan Pospieszalski, który opowiada, jak ten drugi samolot nie mógł wystartować:- Nasz samolot miał wylecieć, natychmiast po pierwszym, planowe lądowanie miało odbyć się tylko z 15 minutową różnicą i z takim przekonaniem zajęliśmy miejsca w samolocie. Po rozłożeniu gazety, którą miałem zamiar czytać podczas lotu i już zacząłem lekturę, kiedy kapitan poprosił nas o opuszczenie samolotu. Znaleźli problem techniczny i nie mogli jeszcze wystartować.”

 No to widać wyraźnie do czego tą informację wykorzystano. Naprowadzano nas na „trzeci samolot”. (pamiętacie? - "bo tutaj jest już inna delegacja, która przyleciała innym samolotem....") Sam się tym miesiące całe zajmowałem. Ale tekst źródłowy, przetłumaczony w całości – nie daje żadnych powodów do wątku „trzeciego samolotu”. Mamy do czynienia co najwyżej z nie zrealizowanym zamiarem. Bo wylot nie doszedł do skutku. Zauważmy, że p. Sanchez zapewne działała w "dobrej wierze". Nie było żadnego sensu by okłamywać co do tej historii hiszpańskiego czytelnika. Z tego punktu widzenia to prowadzi do wniosku - albo wszystko co napisała jest prawdą - albo ktoś celowo wprowadził ją w błąd.

Jak podsumować powyższe informacje. Przecież absencja Jana Pospieszalskiego w Smoleńsku jest wykluczona, prawda? Są przecież relacje, że tam był i wrócił stamtąd pociągiem. A jak wrócił   - to musiał wcześniej tam przybyć. Ale w jaki sposób? Ta sprawa była wałkowana wieki temu. Uważam, że nigdy wiarygodnie nie zostało to wyjaśnione, chociaż znam jakąś wersję. Lot do Mińska w przeddzień, dalej samochodem z jakimś księdzem , chyba jakoś tak to było. Ale p. Pospieszalski nigdy sam tego jednoznacznie nie wyjaśniał. Był na miejscu, to już wiadomo, ktoś podrzucił mi zdjęcia z jego pobytu i pracy dziennikarskiej w Katyniu.  Nie wszystkie zagadki to wyjaśnia. Bo mogło być tak,  że jednak poleciał wówczas innym samolotem, tym z dziennikarzami. A p. Sanchez niedokładnie to opisała.  Ale jednak – jak upubliczniono ten artykuł w El Mundo – nigdy nie zdementował tego -  że to on był rozmówcą Rosarii Sánchez.   Nie wiedział o istnieniu tego tekstu? Nie wiedział, że jest jakiś problem, rozpatrywany publicznie, z jego obecnością wówczas w Smoleńsku? Może tak, mogło tak być. Nie wiedział, nie wie. Nie interesował się, albo pechowo (dla nas) na to nie natrafił. Dziwne jednak, że taki dziennikarz, ma taką sposobność opisać tragiczne wydarzenie, którego był świadkiem, na miejscu zdarzeń - i milczał? Niczego nie napisał? Nie zrobił żadnej relacji dla TV? 

Na koniec krótko o tym, co by to oznaczało gdyby to jednak nie była fałszywka, gdyby opis zdarzeń rankiem na Okęciu odpowiadał prawdzie. Czy to oznacza coś ważnego. Na pewno otwierało by to możliwość budowania nowych scenariuszy przebiegu zdarzeń tamtego ranka. Są nowe elementy. Ale jedyne co to potwierdza, to to, że jesteśmy we wszystkim co dotyczy „Okęcia” okłamywani.  Ale to wiadomo od dawna. Że kryje się tam jakaś zagadka. Której istnienie na podstawie znanych elementów dostrzec można. Kłamliwość pewnych twierdzeń co do przebiegu ówczesnych zdarzeń, także ich opis zawarty w raporcie Millera,  można obecnie z całą pewnością wykazać. Ale nie potrafimy tej sprawy ostatecznie rozwikłać. Załóżmy hipotetycznie, że ten artykuł jednak przynosi po części przynajmniej prawdziwe informacje. Rolą służb specjalnych, stojących przecież z polecenia rządzących na straży kłamstwa smoleńskiego - bo że z tym mamy do czynienia to nie ma wątpliwości - byłoby wówczas taką informację rozbroić. Stworzyć przesłanki, które powodowały by, iżby ta sprawa wyglądała na całkowicie niewiarygodną. I post factum tworzono by jakieś osłonowe wersje, interpretacje, utrudniano dojście do prawdy. Jednak szansa na to, że ktokolwiek z nas, zajmujących się sprawą smoleńskiego "śledztwa", mógłby samodzielnie wyłowić ten artykuł w El Mundo była żadna.  Czyli - lekarstwo mogło być groźniejsze od choroby. To wskazuje na to, że ktoś celowo go raczej wydobył na powierzchnię by osiągać sobie znane cele. Czyli powód zapewne był inny. A jak to wszystko razem wygląda? Coś za dużo tutaj dziwnych zdarzeń, przypadków. A w przypadkowe zbiegi okoliczności nie wierzę. Nie w tej sprawie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka